środa, 25 kwietnia 2012

CZY TE OCZY MOGĄ KŁAMAĆ?


Spójrzcie na poniższy obrazek.



Linie znajdujące się w jego centrum wydają się być nieco przesunięte w lewo. Tak naprawdę są one jednak całkowicie pionowe. Fajne, prawda? Oczy płatają nam często takie figle, lecz zazwyczaj nie traktujemy ich poważnie i postrzegamy raczej jako rozrywkę - kuglarską sztuczkę.

Czasem jednak nawet drobne iluzje mogą mieć bardzo poważne skutki, np. dla kierowcy pędzącego samochodu. Jak wynika z badań przeprowadzonych na symulatorach, jeśli pilot przygotowujący maszynę do lądowania skupi się zbyt mocno na pasie startowym, to nie będzie w stanie zauważyć pojawiającej się nagle przeszkody, np. jadącego w poprzek samolotu. Wtedy to już nie będzie zabawa. Naukowcy z Uniwersytetu w Sydney (NSW, Australia) postanowili więc zlokalizować przyczynę powstawania tego typu błędów.

Według ich ostatnich badań pomyłki tworzą się w tak zwanej pierwotnej korze wzrokowej, czyli regionie mózgu zbierającym dane pochodzące z siatkówki oka. Zanim jednak zmagazynowane tam informacje trafią do naszej świadomości, muszą one jeszcze zostać poddane obróbce i analizie w tzw. wtórnej korze wzrokowej. Obszar ten nic nie wie o powstałych barkach i w związku z tym tworzy z nich nieco zniekształcony obraz położenia, koloru lub tekstury obiektu.

Przecieranie oczu z niedowierzania nic tu nie pomoże.

Więcej informacji na temat odkrycia tutaj i tutaj.
A tu bardzo fajny wywiad z prof. Włodzisławem Duchem.

piątek, 20 kwietnia 2012

IMĆ BAKTERIA


Tak naprawdę nigdy nie jesteśmy do końca sami. Nawet jeśli zamkniemy się w swoim pokoju lub pójdziemy na spacer w wyjątkowo odludne i nieprzyjazne miejsce, towarzyszyć nam będą miliony bakterii - najbardziej rozpowszechnionych organizmów na Ziemi. Niestraszny im brak tlenu, skrajne temperatury, wysokie dawki promieniowania, czy też niedostatek pokarmu - są zdolne do opanowania niemal każdego środowiska.

Owe niesamowite zdolności adaptacyjne bakterie zawdzięczają dużej zmienności genetycznej. Zapis w ich DNA ulega częstym mutacjom, czyli losowym modyfikacjom, które mogą prowadzić do wytworzenia się nowych, korzystnych cech. Ulepszenia te biorą swój początek w pojedynczej bakterii i jak dotychczas nie wyjaśniono, w jaki sposób rozprzestrzeniają się wewnątrz populacji. Według jednej z teorii, nowopowstałe geny przenoszą się z bakterii na bakterię na drodze wymiany. Równie prawdopodobne wydaje się jednak, że doskonalszy osobnik wytwarza wiele własnych kopii, czyli tzw. klonów, którymi sukcesywnie zastępuje pozostałych członków grupy.

Oba, na pozór sprzeczne założenia pogodzili ze sobą naukowcy z MIT’s Department of Civil and Environmental Engineering (Massachusetts, USA). Obserwując zmiany zachodzące w DNA przecinkowca Vibrio cyclitrophicus, odkryli oni, że pojedyncze geny są, zgodnie z pierwszym schematem, przekazywane wewnątrz grupy. Te bakterie, które nabyły nowe cechy, tworzą jednak elitarny „Klub Posiadaczy” i jako swego rodzaju szlachta, nie chcą już dłużej wymieniać swojego cennego materiału genetycznego z pospulstwem, czyli z osobnikami należącymi do sąsiadujących populacji. Powstały w ten sposób wzór genetycznej różnorodności przypomina sytuację jaka miałaby miejsce podczas produkcji klonów.

Jak to często bywa z nauką - każda odpowiedź niesie za sobą nową porcję pytań i dylematów.
Skoro nowoutworzone i odizolowane populacje bakterii nie są wcale kopiami jednego osobnika, to czy nie zasługują one na miano osobnego gatunku?
A jeśli tak, to czy znajdzie się ktoś na tyle odważny żeby stworzyć nową systematykę?


sobota, 14 kwietnia 2012

ZŁY JAK OSA


Zastanawialiście się kiedyś gdzie żyją potwory? W szafie? Pod łóżkiem? W magicznych krainach? Oto rozwiązanie - ich siedzibą są zielone, francuskie łąki. 

Nie mam tu jednak na myśli smoków, golemów ani paskudnych trolli, lecz coś o wiele gorszego. Zwierzę, które choć malutkie i niepozorne, swoim okrucieństwem dorównuje nawet najgorszym baśniowym bestiom. Zresztą oceńcie sami. Osy z gatunków Leptopilina boulardi i Leptopilina heterotoma składają swoje jaja wewnątrz żywych i sparaliżowanych larw muszki owocówki. W ten sposób ich wylęgające się młode mają na wyciągnięcie pyska całkiem spore zapasy świeżego, jeszcze ciepłego pokarmu, w którym spokojnie wygryzają sobie drogę do wolności. Zupełnie tak jak w filmie „Obcy - 8. pasażer "Nostromo"”.

No właśnie… taktyka rozrodu nie z tej ziemi, a mimo to stosują ją aż dwa i to sąsiadujące ze sobą gatunki os. Jak to możliwe, że nie przeszkadzają one sobie nawzajem? Liczba larw jest przecież ograniczona. I tak trudną sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że każde jajko powinno się znaleźć w osobnej muszce. W przeciwnym wypadku między młodymi będzie dochodziło do silnej rywalizacji o pokarm, a przegrany maluch pożegna się z życiem już na samym starcie. W większości tego typu przypadków (aż 92%) smutny los przypada w udziale osom L. heterotoma. Mimo to zdołały one w jakiś sposób przetrwać w sąsiedztwie swoich silniejszych kuzynek.

Według badań przeprowadzonych na Université de Lyon (Francja), ich szanse wyrównuje pewien specyficzny wirus - LbFV (L.boulardi filamentous virus), który, jak sama nazwa wskazuje, atakuje jedynie osobniki z gatunku L. boulardi. Jego strategia jest wyjątkowo wyrafinowana, gdyż nie zabija on swoich ofiar, lecz zamiast tego, w nieznany jak dotąd sposób, subtelnie zmienia ich zachowanie. Zarażona osa nie różni się praktycznie niczym od zdrowych sióstr, jednak podczas składania jajek nie zwraca zupełnie uwagi na to, czy wybrana przez nią larwa jest już zajęta, czy nie. Dzięki temu duża część much pozostaje nietknięta i może być bez przeszkód wykorzystywana przez słabszy, lecz bardziej ostrożny gatunek L. heterotoma.

Oczywiście korzysta na tym również i wirus. Jego geny są przekazywane z matki na dzieci. Zakażone jaja działają jak małe bomby biologiczne przenoszące infekcję na swoich sąsiadów. Szanse wirusa na zainfekowanie innych osobników rosną nawet wtedy, kiedy większość z maluchów zginie i dlatego nie dba on zupełnie o ich los. Słowem trafił swój na swego. Sama się już trochę pogubiłam kto tu jest prawdziwym potworem.

A tak na marginesie - czy małe osy to „osesek”?:>


poniedziałek, 9 kwietnia 2012

DZIEŃ DZIECKA


Proszę nie przecierać oczu - wcale nie pomyliłam dwóch ważnych świąt!
Jednak będę się dziś zajmować tak zwaną hipotezą higieniczną, która głosi, że osoby, które w dzieciństwie były regularnie wystawiane na działanie zarazków, są odporniejsze na choroby w dorosłym życiu. Zwolennicy tej teorii utrzymują, że obserwowane w XX wieku zwiększenie zapadalności na choroby alergiczne i astmę jest paradoksalnie związane z rozwojem medycyny i nadmierną higieną ograniczającą ryzyko zakażeń.

Nie tak dawno naukowcy z  Brigham and Women's Hospital (Massachusetts, USA) dostarczyli pierwszych dowodów potwierdzających słuszność owej nieczystej teorii.

Podczas badań na myszach zaobserwowali oni, że osobniki żyjące w sterylnych warunkach wykazują nadmierną aktywność pewnych komórek odpornościowych i w rezultacie częściej cierpią na infekcje płuc i okrężnicy, czyli schorzenia łudząco przypominające ludzką astmę i zapalenie jelita grubego.

Co więcej, w trakcie dalszych badań wykazano, że wystawienie owych wrażliwych zwierząt na działanie zarazków prowadzi do znormalizowania ich układu odpornościowego i do uzyskania długoterminowej odporności na choroby. „Zabieg” ten musiał być jednak wykonany u bardzo młodych myszy. Stosowanie go u dorosłych osobników nie odnosiło żadnych rezultatów.

A zatem, kto swoją przygodę z mydłem zaczął już w dzieciństwie, ten musi kultywować ów piękny zwyczaj do samego końca.

dla niedowiarków

środa, 4 kwietnia 2012

BALLADA O CUDOWNYM LEKU


Nigdy nie mogę wyjść z podziwu, kiedy czytam o tych wszystkich nowych pomysłach i cudownych terapiach na nowotwory. Mimo iż każdego dnia naukowcy zdają się odkrywać kolejne wspaniałe leki, rak nadal pozostaje nieposkromioną chorobą o której boimy się nawet wspominać. Może dzieje się tak dlatego, że wszystkie nowatorskie terapie po prostu nie przechodzą długich i kosztownych badań klinicznych? A może problem leży w tym, że każda z nich działa tylko w przypadku ściśle określonego rodzaju nowotworu, których jak wiemy jest bardzo dużo.

Z tych właśnie powodów moją uwagę przykuła ostatnio historia o kolejnym nowym leku, który zdaje się być nie tylko skuteczny, ale również uniwersalny. Posłuchajcie…

Całkiem nie tak dawno, dawno temu, w słonecznej Kalifornii żył sobie człowiek o nazwisku Irving Weissman, który swoje całe życie postanowił poświęcić biologii. Pracując ciężko na Uniwersytecie Stanforda odkrył on, że w tajemniczych okolicznościach komórki białaczki produkują duże ilości białka zwanego CD47. Mądry naukowiec wiedział, że owa specyficzna cząsteczka działa jak magiczna przepustka, a jej posiadanie umożliwia swobodne krążenie po całym królestwie organizmu. Każda komórka, która trzyma ją w widocznym miejscu nie musi się obawiać, że strażnicy z układu odpornościowego potraktują ją w okrutny sposób w jaki zwykli rozprawiać się z wszystkimi intruzami. Jak się okazuje, przebiegli najeźdźcy z krainy nowotworów zdołali w pokrętny sposób podrobić owe niezbędne dokumenty i w ten sposób oszukać dość naiwną straż. Dzięki temu mogli oni panoszyć się bezkarnie po obcej krainie i siać w niej ogromne spustoszenia.

Niedola organizmu zasmuciła dobrego naukowca, który postanowił przyjść z odsieczą gnębionym komórkom. Po naradzie ze swoimi przyjaciółmi zdecydował się on na podjęcie dość radykalnych kroków, a mianowicie skonstruował specjalną broń, czyli przeciwciała niszczące wszystkie przepustki CD47 - zarówno te prawdziwe, jak i oszukane.

Krwawa ofiara nie poszła jednak na marne. Wróg został pokonany, a nowe pokolenie komórek żyło od tej pory w spokoju i mogło oddawać się swoim codziennym zajęciom. Wieść o skutecznej strategii rozniosła się po świecie i znalazła zastosowanie również w przypadku innych nowotworów, które jak się okazuje wszystkie stosowały podstęp z podrobionymi dokumentami.

Dumna ze swojego obywatela Kalifornia postanowiła nagrodzić naukowca skarbem o wartości 20 milionów dolarów, które zgodnie przeznaczono na dalsze badania mające rozwiać wszelkie wątpliwości co do słuszności obranej przez niego metody. 

Ładna opowieść, prawda?


niedziela, 1 kwietnia 2012

ŁADNE KWIATKI...


Są takie dzieła sztuki, których istnienia nie przegapi nawet największy laik. Nie sposób o nich nie wiedzieć, nawet nie dlatego, że są ładne, a dlatego, że są ponadczasowe i wyjątkowo wysoko cenione przez krytyków i kolekcjonerów. Jeden z tego typu obrazów to niewątpliwie słoneczniki namalowane przez van Gogha. Dziwne, krzywe, żółte kwiaty które osobiście uważam za trochę przerażające i smutne, a przede wszystkim za zdecydowanie „niesłonecznikowe”. Często zastanawiałam się po cichu czy ich autor, znany ze swoich napadów lękowych, był na tyle szalony, żeby nie wiedzieć jakie właściwie kwiaty maluje.

Części z nich brakuje bowiem charakterystycznego czarnego środka, którego miejsce zajęły złociste płatki. Pomysł dość dziwny z punktu widzenia biologii, ponieważ słonecznik nie jest wcale pojedynczym kwiatem, lecz kwiatostanem o kształcie koszyczka. To, co zwykliśmy nazywać płatkami, botanicy określają mianem brzeżnych kwiatów języczkowych, natomiast środek jest złożony z drobnych i ciemniejszych kwiatów rurkowych. Tylko te ostatnie są w stanie produkować pyłek, a zatem stworzone przez van Gogha rośliny, choć ładne, byłyby całkowicie bezpłodne i bezużyteczne.

Dziś oficjalnie zwracam honor wielkiemu artyście.
Jak wykazały badania przeprowadzone na Uniwersytecie Georgii (USA) owe dziwnie wyglądające kwiaty nie były wcale dziełem jego wybujałej wyobraźni, a wynikiem specyficznej mutacji.

Jej istnienie naukowcy odkryli krzyżując normalne słoneczniki z kwiatami o większej niż normalna liczbie kwiatów języczkowych. Powstałe potomstwo poddawano następnie samozapyleniu. W ten właśnie sposób uzyskano całkowicie nowego mutanta składającego się jedynie z ciemnego środka, czyli płodnych kwiatów rurkowych.

Porównując DNA zwykłych słoneczników i dwóch skrajnych mutantów odkryto, że różnią się one miedzy sobą jedynie sekwencją w genie HaCYC2c. Rośliny van Gogha miały w jego obrębie jeden dodatkowy fragment, czyli insert, który u słoneczników z laboratorium występował w dwóch kopiach. A zatem jedna „wstawka” pobudzała produkcję kwiatów języczkowych, natomiast podwójna całkowicie hamowała ich rozwój.

Powstawanie kwiatostanów złożonych z samych bezpłodnych kwiatów zdecydowanie nie sprzyja przetrwaniu rośliny i wobec tego musi być zdarzeniem czysto losowym. Istnienie tego typu mutacji rzuca jednak zupełnie nowe światło na ewolucję różnorodności form u poszczególnych gatunków słonecznika.

Tak sobie teraz myślę, że dzieło van Gogha jest sławne nie bez powodu. Jego widok nawet po wielu latach zmusza do myślenia i inspiruje ludzi do działania, a na tym właśnie powinna polegać prawdziwa sztuka.