Jakiś czas temu zdecydowałam się przebrnąć przez wielkie
działo Edwarda O. Wilsona „Socjobiologia”. Książka ta już samym swoim formatem
daje do zrozumienia, że jest pozycją poważną, której nie powinno się czytać
byle gdzie. Najlepiej rozsiąść się wygodnie na domowej kanapie z zapasem
prowiantu i słownikiem wyrazów obcych w ręku. Mimo to zdecydowanie warto, gdyż
nagrodą za wysiłki są niepowtarzalne spostrzeżenia autora. A oto jedno z nich:
„zabawa polega na
przystosowaniu celów do posiadanych środków, podczas gdy rozwiązywanie
problemów polega na zmienianiu środków w zależności od ustalonych celów”.
Wcześniej zbagatelizowałam powyższą mądrość myśląc: zabawa
jest zabawą, bo sprawia nam przyjemność, a praca to praca, czyli męcząca i
niechciana powinność - nie sposób ich zatem pomylić. Ogromną pomyłkę uświadomił
mi dopiero artykuł o naukowcach z Uniwersytetu Stanowego Ohio (USA), którzy jakiś
czas temu postanowili sprawdzić, czy zabijanie wirtualnych ludzi wpływa na nasze
realne zdolności strzeleckie. Samo zagadnienie nie jest niczym nowym, gdyż zarówno
armia, jak i policja używa tego typu symulacji to celów treningowych. Po raz
pierwszy zdecydowano się jednak zbadać kompletnych amatorów, ćwiczących się
mimochodem w ramach codziennego relaksu.
W badaniu uczestniczyło 151 wybranych uczniów koledżu, grających
w zdecydowanie nie pacyfistyczną Resident Evil 4, ćwiczących celność w Bullseye
Wii Play oraz umilających sobie czas beztroską platformówką Super Mario Galaxy.
Część z nich posługiwała się przy tym zwykłymi joystickami, natomiast pozostali
używali sterowników w kształcie prawdziwej broni. Po 20-sto minutowym
wirtualnym treningu każdy uczestnik dostał do ręki imitację, która zarówno w
dotyku, jak i pod względem masy oraz odrzutu przypominała 9 mm półautomatyczny pistolet.
Mieli z niej wystrzelić 16 razy do manekina o wzroście około 1,8 m i stojącego od nich w
odległości 6,1 m .
Wyniki były jednoznaczne. Najwięcej celnych strzałów oddali
uczniowie, którzy przed wykonaniem zadania strzelali do „ludzi” za pomocą
„pistoletu”. Byli oni także jedyną grupą która wykonała więcej strzałów w głowę
(średnio 7) niż w inne partie ciała manekina. Dla porównania uczestnicy grający
w platformówkę oddawali średnio po 2 takie strzały. Najciekawsze jest to, że
nikt nie mówił graczom w co mają celować. Strzały w głowę były jednak
nagradzane w Resident Evil 4 i w związku z tym weszły w nawyk niektórym zawodnikom.
Nie oznacza to wcale, że przez zabawę stali się oni bezdusznymi
i wyrachowanymi zabójcami. Osobiście nie wierzę, że nawet najbrutalniejsza gra
wideo może aż tak bardzo zmienić charakter człowieka. Wręcz przeciwnie, czasem
pozwalają one w zupełnie nieszkodliwy sposób wyładować nagromadzone frustracje,
a także skutecznie zapobiegają nudzie, która jak wiadomo jest najczęstszą
przyczyną wielu głupich pomysłów.
Prawdziwy problem pojawia się dopiero kiedy gra przestaje
być celem samym w sobie i staje się jedynie środkiem do zaspokojenia innej potrzeby
lub inaczej z zabawy przekształca się w pracę. Tak było w przypadku znanego
norweskiego terrorysty Andersa Behringa Breivika, który w lipcu 2011 r. dokonał
masakry na wyspie Utøya. Jak sam przyznał przed zamachem trenował grając w Modern
Warfare. Skuteczny i sprytny sposób, bo nie wzbudzający żadnych podejrzeń.
I co począć z tym fantem? Zabronić sprzedaży gier? Trochę by
to przypominało to walkę z wiatrakami. Może więc lepiej kupić domownikom
wymarzone PlayStation i pozwolić im ćwiczyć się w celu samoobrony?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz